Miłość, przywiązanie, zaufanie, kto tego nie potrzebuje ? Być może są takie osoby. Jednak nie ja.
Pomimo porażki jaką odniosłam w małżeństwie, tak dla mnie to była porażka, nadal chciałam być kochana.
Nie szukałam miłości na siłę, nie wierzyłam że jeszcze mi się przydarzy tym bardziej że miałam już dwoje dzieci. Tak wtedy myślałam.
Los jednak bywa przewrotny, a Mojry inaczej prządki losu które plotły nici mojego życia chyba nie były zbyt dobre w swoim fachu.
Doba internetu, co raz łatwiejszy dostęp do sieci i komputer. Nie sądziłam, że tyle dobrego a zarazem złego przyniesie mi znajomość z tym wynalazkiem.
Kiedy w moim pokoju stanął komputer i został podłączony do sieci odkryłam nowy świat. Poznawałam ludzi na czacie, prowadziłam długie rozmowy na komunikatorze gadu gadu. W dzień zajmowałam się dziećmi wieczorami stukałam w klawiaturę.
Najpierw poznałam Iwonę, super dziewczyna, pełna charyzmy, bezpośrednia i do tego przesympatyczna. Obydwie byłyśmy samotnymi matkami, ona miała syna który szybko zaprzyjaźnił się z moim. Dzięki niej zaczęłam poznawać też inne osoby z czatu. Z czasem stworzyliśmy zgraną paczkę, w dzień siedzieliśmy na placu zabaw lub w pracy wieczorem od czasu do czasu szliśmy na piwo albo na kręgle, czyli w sumie też na piwo.
Poznałam też Piotra. Spotkania nasze najpierw sporadyczne nagle okazały się codziennością, a z czasem każdy uważał nas za parę. Było fajnie, Piotr lubił moich chłopców, oni jego a ja, ja byłam szczęśliwa.
Dwa lata, tyle trwał nasz związek. Nawet nie zauważyłam kiedy coś się popsuło. Pewnego dnia okazało się, że Piotr już nie przyjedzie, że nie pojedziemy razem nad Zalew nie obejrzymy wieczorem żadnego filmu. Było ciężko, najciężej było wytłumaczyć chłopcom co się stało, dlaczego mama nie zawsze się uśmiecha i dlaczego Piotra już nie ma.
Oczywiście było wiele dobrych stron tego związku i nigdy go nie żałowałam ale chyba najlepsze było to, że D w jakiś sposób zaakceptował to że już nie jestem jego żoną i że mam prawo i możliwość ułożenia sobie życia na nowo. To wcale nie oznacza, że mnie nie dręczył ale robił to jakoś rzadziej, powiedziałabym nawet bardziej subtelnie.
No ale niestety związek się nie udał ale dzięki naszym wspólnym znajomym, moim i Piotra nie czułam się bardzo samotna.
Dwa Michały.
Mam słabość do tego imienia. Miałam od zawsze.
Jednego Michała poznałam dzięki grze MMORPG, drugiego poprzez dziwny zbieg okoliczności.
Michał numer jeden, wirtualny, zabawny, nasze rozmowy zaczęły przenosić się na bardziej prywatne podłoże, gadu gadu albo skype. I chociaż nadal razem wieczorami graliśmy z innymi graczami online to jakoś fajniej było zabijać potwory tylko we dwoje.
Michał studiował ja byłam babką z dwójką dzieci sporo starszą od niego, nie przeszkadzało to nam. Zawsze był temat do rozmów. Z czasem on zwierzał się mi a ja opowiadałam mu o swoich problemach. Takie wirtualne sesje psychologiczne.
Michał numer 2 w sumie nie wiem jak się poznaliśmy. Pisałam czasem na moim lokalnym hyde parku, on też, okazało się że właściwie paczka z którą się przyjaźniej też tam bywa, grupa się rozrastała ale nigdy nie wiedziałam kim jest facet o ksywce „Michalczesky” . Nie pojawiał się na naszych spotkaniach przy kręglach czy też na karaoke w pewnej miłej knajpce. Ja też nie zawsze miałam czas na takie wypady.
Może kilka razy się minęliśmy, sama nie wiem.
Kiedy moja suczka się oszczeniła i sfora małych puchatych rottweilerków była gotowa żeby iść w świat pojawiło się u mnie w domu dwóch mężczyzn. Jeden chciał kupić pieska drugi przyszedł do towarzystwa. Pieska wybrali, zapłacili i poszli.
Kilka dni później, Michalczesky pisze mi na gadu że był u mnie w domu. Ale że jak ? O mało z krzesła nie spadłam…
No był z kolegą, kolega psa wybierał.
W głowie przywołam obraz faceta dość sporej postury, przystojny, miły głos.
Skoro już wiedział gdzie mieszkam to czasem wpadał na ciasto i kawę. Pewnego dnia zauważyłam, że brakuje mi tych wizyt, jakby stały się one jakimś rytuałem.
A później moje serce oszalało a mózg schowałam do kieszeni żeby mi czasem nie dawał znać że to niedorzeczne co się ze mną dzieje.
Odwiedziny Michalczeskiego były jak promyk słońca, chłopaki też go uwielbiali, a ja zachowywałam się jak piętnastolatka. A po jego wyjściu sama siebie beształam w myślach za zachowanie.
Ta nasza znajomość trwała długo, jednak on nigdy się nie dowiedział co czuję i co się ze mną dzieje. Chociaż czasem myślę, że może wiedział ale był na tyle taktowny że nic nie powiedział.
O spotkaniach z Michalczeskim wiedział Michał. Wiedział co się ze mną dzieje, dawał dobre rady, czasem mniej dobre, wypłakiwałam się na jego wirtualnym ramieniu, a on był cierpliwy.
Kiedyś podczas gry padł pomysł żeby się spotkać w większym gronie, a że ja często działałam spontanicznie to od razu przystałam na ten pomysł.
Pewnej soboty, uprzednio dogadując się z rodziną żeby się dziećmi mi zajęli wsiadłam w pociąg i pojechałam na to spotkanie.
Okazało się, że nie wszyscy dali radę się pojawić i była nas tylko trójka. W końcu poznałam Michała, był fajny i młody. I właściwie tyle, nigdy w życiu nie pomyślałam że kiedyś będę miała z nim dwoje dzieci, a na ścianie w salonie będzie wisiał nasz portret ślubny.
Spotkaliśmy się jeszcze kilka razy, on nie zawsze miał czas a ja rozpoczęłam przygodę z własnym pubem.
Rozmowy na skypie pozostały, czasem pisał smsy, pytał jak w pracy i jak mi ta moja działalność idzie.
Michalczesky cały czas wprawiał w drżenie moje serce ale ze względu na nawał obowiązków nie miałam czasu na miłosne rozterki.
Aż pewnego wieczora pan Michalczesky nawiedził mnie w pracy, za barem stał Wojtek mój barman a ja miałam zamiar iść do domu. Kiedy stanął w drzwiach serce oszalało i tylko mózg wysyłał ciche sygnały alarmowe. Żeby je zagłuszyć poprosiłam barmana o coś mocniejszego, wypiłam jednym haustem później ruszyłam w stronę drzwi i przywitałam GO z błogim uśmiechem na twarzy.
Posiedzieliśmy chwilkę razem, pogadaliśmy o głupotach i powiedział że musi iść.
Pocałunek.
Pierwszy i ostatni.
Wyszliśmy przed pub, chciałam go pożegnać a on, on bezczelnie nachylił się i pocałował mnie.
No przecież tak nie można ! krzyczało coś w mojej głowie ale cóż z tego jak w tym momencie poszłabym za nim w ogień.
Pub zamknęłam, byłam zmęczona ciągłą pracą, zaczęło mnie to przytłaczać. Był lipiec i pojawiła się okazja wyjazdu do Anglii. Pewnie gdybym wiedziała co mnie tu spotka to w życiu bym się na to nie zdecydowała, ale jak to się mówi jak byś wiedział że się przewrócisz to byś się położył.
Michał wiedział o moich planach, wspierał mnie jak zawsze.
Ponieważ wiedziałam, że pieniądze mu się przydadzą powiedziałam że jak się zadomowię w nowym miejscu to dojedzie do mnie. Język znał bardzo dobrze więc wiedziałam, że nie będzie miał problemu ze znalezieniem pracy.
17 lipiec. Lotnisko Londyn Luton. Stałam z dziećmi i czekałam na kogoś kto mnie odbierze. Niestety nikt się nie pojawił, kolega który jeszcze w moim mieście obiecywał mi cuda na kiju zwyczajnie mnie oszukał.
Byłam zdeterminowana. Obiecałam dzieciom nowe lepsze życie i słowa chciałam dotrzymać. Dojechaliśmy autobusem do Londynu, znalazłam tam polską agencję pracy ale niestety nie mieli nic dla mnie. Dziewczyna która tam na chwilkę wpadła powiedziała, że u niej w domu jest wolny pokój więc mogę się na jeden czy tam dwa dni zatrzymać dopóki nie znajdę pomocy.
Pierwsze co przyszło mi do głowy to rodzina. Napisałam do kuzyna który mieszkał w raz z żoną w Birmingham. Opisałam moją sytuację. Odpisał, że nie może mi pomóc, nie ma warunków etc.
O moich problemach dowiedzieli się znajomi w Polsce. Szybko zorganizowali pomoc. Okazało się że w mieście jakieś 2 godziny od Londynu mieszkają nasi wspólni znajomi i jeśli dam radę do nich dojechać to oni mi pomogą ze wszystkim.
Nie kłamał.
Dojechałam do nich. Po dwóch dniach miałam już pracę. Udało mi się wynająć flat bez depozytu. Michał dojechał do mnie, w ciągu następnych kilku dni. I chwała że dojechał bo mój język angielski leżał i kwiczał. Pomógł mi załatwić ubezpieczenie i uczył prostych zwrotów w języku angielskim. Jakoś się wszystko powoli układało. On znalazł dobrą pracę, ja pracowałam w hotelu, dzieci korzystały z uroków lata. I chociaż byłam strasznie zmęczona po pracy to miałam wrażenie że moje życie zmieniło się o 180 stopni.
No ale przyszedł wrzesień, Michał miał do zaliczenia poprawki i musiał wracać do Polski.
Zostałam sama z dziećmi, jednak czułam że tu jest moje miejsce. Udało mi się znaleźć szkoły dla chłopców. A sama dostałam lepszą pracę z lepszymi godzinami.
Z Michałem pisałam co dzień na gadu.
Tęskniłam za nim, latem kiedy był na miejscu w dni wolne spędzaliśmy czas nad morzem, grał z chłopcami w piłkę, naprawiał wszystko co było do naprawiania.
On też tęsknił, przyzwyczaił się do chłopców i do mnie. Nie wiem czy to już można było nazwać miłością. Bałam się.
Kiedyś napisał mi, że rozmawiał o mnie z rodzicami. Że powiedział im o mnie, rodzice wiadomość o dojrzałej kobiecie z dwójką dzieci przyjęli bardzo spokojnie. Zaakceptowali wybór Michała, powiedzieli tylko że wiążąc się ze mną bierze odpowiedzialność za dwoje dzieci.
Ten nasz kulawy związek na odległość jakoś trwał. Czasem udało mu się przylecieć do mnie. Polował na bilety lotnicze po najniższej cenie i przylatywał na kilka dni.
Były chwile wątpliwości, bałam się że nie damy radę. Przecież jeszcze nie zrobił inżynierki a myślał już o studiach magisterskich. Cieszyłam się, że jest ambitny i nigdy nie powiedziałam mu żeby zostawił studia i przyjechał do nas.
Oczywiście całe wakacje spędzaliśmy razem, nawet w jednej pracy. No ale przychodził wrzesień i czas rozstania. Było co raz gorzej. On się jednak nie poddawał, ja mówiłam że to już koniec że nie daję rady, mam dość a on mówił że nie, że nie ma mowy, że jeszcze troszkę musimy wytrzymać.
Przyleciał w grudniu na kilka dni. Rano miałam go odwieźć na lotnisko. W końcu dorobiłam się auta, chociaż auto to zbyt wyszukane słowo. Paździocha starego który ledwo zipał.
13 grudnia.
Jechaliśmy we czwórkę. Droga na lotnisko była nieprzyjemna. Ciemno, mgliście, słaba widoczność.
Nagle przede mną pojawiło się auto. Okazało się, że stało na autostradzie bez świateł stopu. Całkiem niewidoczne.
Ostatnia myśl. Uderz swoją stroną. Uderzyłam. Chłopcy poza siniakami cali i zdrowi, Michał dzięki pasom tylko pęknięte żebra. Spojrzałam na nich i chociaż płakałam i przepraszałam że tak się stało odetchnęłam że są cali. Spojrzałam na siebie. Palce u ręki były dziwnie wykrzywione, spodnie na kolanie rozdarte, z dziury w spodniach wystawał wielki płat czegoś co okazało się moją skórą (teraz mam bliznę w kształcie NIKE). Stopa nienaturalnie obrócona, wiedziałam że przecież nie tak powinna wyglądać, nie mogłam jej wyciągnąć spomiędzy pedałów. Później dziwny szum i dźwięk karetki.
W szpitalu spędziłam 10 dni. Michał musiał lecieć do Polski, czekały go egzaminy. Dziećmi zajęła się moja znajoma.
Dzień przed Wigilią fizjoterapeutka sprawdziła czy daję radę poruszać się o kulach i stwierdziła że będę mogła wrócić do domu. Tego samego dnia do szpitala przyjechał Michał. Powiedział, że on i jego rodzice stwierdzili że nie mogę być sama na Święta i oni sobie bez niego poradzą.
Wigilia. Wszystko było przygotowane, mama Michała ugotowała wszystko co tylko na stół wigilijny można postawić. Michał przygotował resztę dań. Było wspaniale.
No ale przecież szczęście nie trwa wiecznie i przyszedł czas rozstania. Michał wrócił na uczelnie a ja zostałam z dziećmi. Chłopcy co dziennie rano szykowali mi śniadanie przed wyjściem do szkoły, ustawiali krzesła w strategicznych miejscach w domu. Dbali o mnie a ja powoli wracałam do zdrowia.
Wielkanoc znowu spędziliśmy wszyscy razem. A latem udało mi się w Polsce poznać mamę Michała. Wspaniała kobieta. Obydwie bałyśmy się tego spotkania ale wszystko poszło super.
Lato oczywiście spędziliśmy razem a na Święta Bożego Narodzenia miałam pojechać z chłopcami do domu Michała. Pod koniec listopada Michał wpadł do Anglii na kilka dni. Pewnego wieczora kiedy grał z chłopcami w FIFE na playstation rozległ się dźwięk telefonu. Dzwonił jego brat. Beztrosko podałam mu telefon i w jednej sekundzie widziałam jak jego świat się kończy.
Rodzicie mieli wypadek, mama zginęła na miejscu.
Nigdy nie widziałam takiej rozpaczy jak wtedy.
Okres żałoby był ciężki, Święta były bardzo smutne, a nasz związek wisiał na włosku.
Daliśmy radę.
Latem Michał obronił magisterkę i już na stałe wrócił ze mną do Anglii.
W 2013 roku zostałam jego żoną. A później pojawiły się na świecie nasze dzieci.
Czuję się szczęśliwa i spełniona.
Na koniec chciałam napisać ja do mojego związku podchodzili ludzie w pracy, znajomi wiecznie poddawali w wątpliwość wierność Michała, dogadywali mi że na pewno jak to każdy student zmienia dziewczyny jak rękawiczki i w ogóle na co mu stara baba z dwójką dzieci.
Ja w niego nie wątpiłam ale się bałam że znajdzie się młodsza piękniejsza bez bagażu doświadczeń. On mnie uspokajał.
Dopiero z czasem doszło do mnie że jego rodzice wpoili mu ważne wartości że gdy daje się słowo to nie można go nie dotrzymać a skoro ma się kogoś kto dla ciebie jest całym światem nie szuka się szczęścia gdzie indziej.
Wydaje mi się, że ludźmi często kieruje zawiść i zazdrość no bo dlaczego dojrzała kobieta z dwójką dzieci może mieć o osiem lat młodszego faceta który każdą wolną chwilę spędza w Anglii zamiast bawić się z kuplami na imprezach studenckich.
A co z Michalczeskyim? Odezwał się do mnie jakiś czas temu. Przyszło mi do głowy że o dziesięć lat za późno.
Stracił swoją szansę a ja ja już go nie potrzebuję mam kogoś kto jest dla mnie spokojną przystanią po moim burzliwym życiu.