Szczęście jak bańka mydlana.

Długo czekaliście na ten wpis. Moje życie było, może nie idealne ale w moim przekonaniu, cudowne i spokojne. Marzenia moje spełniały się, dzieci rosły a ja doczekałam się nawet nowego członka rodziny – śliczną suczkę owczarka niemieckiego.
Byłam pewna, że po tylu sztormach na morzu mojego życia dobiłam do bezpiecznej przystani, że to co złe już za mną.
Jednak gdzieś tam za rogiem czekało na mnie coś nowego, z czym jeszcze się nie spotkałam a z czym przyjdzie mi się mierzyć przez długie lata.
Patrząc na moje dzieci, cieszyłam się że są zdrowe i szczęśliwe. Problemy wychowawcze pojawiały się od czasu do czasu ale z każdym radziliśmy sobie bez problemu.
Dziadkowie cieszyli się, że mój najmłodszy synek jest bardzo inteligentny, że można z nim porozmawiać jak z dorosłym, a mi gdzieś z tyłu głowy jakiś cichy głos mówił – tu jest coś nie tak.
Najpierw niewinnie, złość bo makaron nie w tym kształcie co trzeba, agresja bo klocek w innym kolorze, płacz a nawet histeria bo gąbka zbyt szorstka. Impreza urodzinowa u kolegi z klasy i szybka ewakuacja bo za głośno. Było tego co raz więcej, a ja już wiedziałam…
Kiedy inne dzieci przynosiły rodzicom rysunki autek i krzywych drzewek, mój syn przynosił mi rysunek miernika oporu powietrza wraz z odpowiednio narysowanymi wektorami, a kiedy inne dzieci rozmawiały z rodzicami na temat fajnej bajki, mój syn tłumaczył mi funkcje i działanie układu limfatycznego.
Choroba geniuszy – zespół aspergera. Ktoś powie, że są gorsze rzeczy na świecie, że przecież to nie koniec świata, tylko ten ktoś niech wejdzie w moje buty.
Gdyby to zaburzenie przejawiało się tylko nadmierną inteligencją to było by fajnie, ale nie jest tak kolorowo, utrzymanie w ryzach tego małego człowieka kosztuje bardzo dużo, każdy wybuch złości i agresji to później ciężkie chwile przy powrocie do normalności.

Tak, wiem nie tylko moja rodzina jest w takim położeniu i nie tylko mój syn ma ten „piękny umysł”, ale to jest mój syn, mi pęka serce kiedy jego ataki agresji eskalują, kiedy on wyje bo nie spodobało mu się to co powiedziałam. To moje serce choć już tak nadwyrężone, znowu cierpi z bezsilności.
Ale pamiętajmy, że nieszczęścia chodzą parami i nagle okazuje się, że starsi synowie nie potrafią funkcjonować bez leków antydepresyjnych a ja, no cóż pewnie i sama będę ich w końcu potrzebować bo czasem mam wrażenie, że te wszystkie niespodzianki to moja wina.

Bo może moja wspaniała matka zapomniała, że jest w ciąży a ja jestem dzieckiem z FAS, może w moich genach jest coś co sprawia, że moje dzieci odpowiadają za błędy dziadków.
Nie wiem nie jestem genetykiem.
Ale wiem jedno, znowu muszę podnieść głowę do góry, iść przez życie i walczyć z przeciwnościami, znowu muszę zacisnąć pięści i bić się o dobre życie dla moich dzieci.
Tym razem na szczęście nie jestem sama…
Więc pora wsiąść z powrotem na łódkę życia i znowu wyruszyć na to wzburzone morze niepewności mając nadzieję, że żaden sztorm mnie nie złamie a z za horyzontu znowu wyjrzy na mnie słońce nadziei.

Autobiografia.

Miłość, przywiązanie, zaufanie, kto tego nie potrzebuje ? Być może są takie osoby. Jednak nie ja.
Pomimo porażki jaką odniosłam w małżeństwie,  tak dla mnie to była porażka, nadal chciałam być kochana.
Nie szukałam miłości na siłę, nie wierzyłam że jeszcze mi się przydarzy tym bardziej że miałam już dwoje dzieci. Tak wtedy myślałam.
Los jednak bywa przewrotny, a Mojry inaczej prządki losu które plotły nici mojego życia chyba nie były zbyt dobre w swoim fachu.
Doba internetu, co raz łatwiejszy dostęp do sieci i komputer. Nie sądziłam, że tyle dobrego a zarazem złego przyniesie mi znajomość z tym wynalazkiem.
Kiedy w moim pokoju stanął komputer i został podłączony do sieci odkryłam nowy świat. Poznawałam ludzi na czacie, prowadziłam długie rozmowy na komunikatorze gadu gadu. W dzień zajmowałam się dziećmi wieczorami stukałam w klawiaturę.
Najpierw poznałam Iwonę, super dziewczyna, pełna charyzmy, bezpośrednia i do tego przesympatyczna. Obydwie byłyśmy samotnymi matkami, ona miała syna który szybko zaprzyjaźnił się z moim. Dzięki niej zaczęłam poznawać też inne osoby z czatu. Z czasem stworzyliśmy zgraną paczkę, w dzień siedzieliśmy na placu zabaw lub w pracy wieczorem od czasu do czasu szliśmy na piwo albo na kręgle, czyli w sumie też na piwo.
Poznałam też Piotra.  Spotkania nasze najpierw sporadyczne nagle okazały się codziennością, a z czasem każdy uważał nas za parę. Było fajnie, Piotr lubił moich chłopców, oni jego a ja, ja byłam szczęśliwa.
Dwa lata, tyle trwał nasz związek. Nawet nie zauważyłam kiedy coś się popsuło. Pewnego dnia okazało się, że Piotr już nie przyjedzie, że nie pojedziemy razem nad Zalew nie obejrzymy wieczorem żadnego filmu. Było ciężko, najciężej było wytłumaczyć chłopcom co się stało, dlaczego mama nie zawsze się uśmiecha i dlaczego Piotra już nie ma.
Oczywiście było wiele dobrych stron tego związku i nigdy go nie żałowałam ale chyba najlepsze było to, że D w jakiś sposób zaakceptował to że już nie jestem jego żoną i że mam prawo i możliwość ułożenia sobie życia na nowo. To wcale nie oznacza, że mnie nie dręczył ale robił to jakoś rzadziej, powiedziałabym nawet bardziej subtelnie.
No ale niestety związek się nie udał ale dzięki naszym wspólnym znajomym, moim i Piotra nie czułam się bardzo samotna.

Dwa Michały.

Mam słabość do tego imienia. Miałam od zawsze.

Jednego Michała poznałam dzięki grze MMORPG, drugiego poprzez dziwny zbieg okoliczności.
Michał numer jeden, wirtualny, zabawny, nasze rozmowy zaczęły przenosić się na bardziej prywatne podłoże, gadu gadu albo skype. I chociaż nadal razem wieczorami graliśmy z innymi graczami online to jakoś fajniej było zabijać potwory tylko we dwoje.
Michał studiował ja byłam babką z dwójką dzieci sporo starszą od niego, nie przeszkadzało to nam. Zawsze był temat do rozmów. Z czasem on zwierzał się mi a ja opowiadałam mu o swoich problemach. Takie wirtualne sesje psychologiczne.

Michał numer 2 w sumie nie wiem jak się poznaliśmy. Pisałam czasem na moim lokalnym hyde parku, on też, okazało się że właściwie paczka z którą się przyjaźniej też tam bywa, grupa się rozrastała ale nigdy nie wiedziałam kim jest facet o ksywce „Michalczesky” . Nie pojawiał się na naszych spotkaniach przy kręglach czy też na karaoke w pewnej miłej knajpce. Ja też nie zawsze miałam czas na takie wypady.
Może kilka razy się minęliśmy, sama nie wiem.
Kiedy moja suczka się oszczeniła i sfora małych puchatych rottweilerków była gotowa żeby iść w świat pojawiło się u mnie w domu dwóch mężczyzn. Jeden chciał kupić pieska drugi przyszedł do towarzystwa. Pieska wybrali, zapłacili i poszli.
Kilka dni później, Michalczesky pisze mi na gadu że był u mnie w domu. Ale że jak ? O mało z krzesła nie spadłam…
No był z kolegą, kolega psa wybierał.
W głowie przywołam obraz faceta dość sporej postury, przystojny, miły głos.
Skoro już wiedział gdzie mieszkam to czasem wpadał na ciasto i kawę. Pewnego dnia zauważyłam, że brakuje mi tych wizyt, jakby stały się one jakimś rytuałem.
A później moje serce oszalało a mózg schowałam do kieszeni żeby mi czasem nie dawał znać że to niedorzeczne co się ze mną dzieje.
Odwiedziny Michalczeskiego były jak promyk słońca, chłopaki też go uwielbiali, a ja zachowywałam się jak piętnastolatka. A po jego wyjściu sama siebie beształam w myślach za zachowanie.
Ta nasza znajomość trwała długo, jednak on nigdy się nie dowiedział co czuję i co się ze mną dzieje. Chociaż czasem myślę, że może wiedział ale był na tyle taktowny że nic nie powiedział.

O spotkaniach z Michalczeskim wiedział Michał.  Wiedział co się ze mną dzieje, dawał dobre rady, czasem mniej dobre, wypłakiwałam się na jego wirtualnym ramieniu, a on był cierpliwy.
Kiedyś podczas gry padł pomysł żeby się spotkać w większym gronie, a że ja często działałam spontanicznie to od razu przystałam na ten pomysł.
Pewnej soboty, uprzednio dogadując się z rodziną żeby się dziećmi mi zajęli wsiadłam w pociąg i pojechałam na to spotkanie.
Okazało się, że nie wszyscy dali radę się pojawić i była nas tylko trójka. W końcu poznałam Michała, był fajny i młody. I właściwie tyle, nigdy w życiu nie pomyślałam że kiedyś będę miała z nim dwoje dzieci, a na ścianie w salonie będzie wisiał nasz portret ślubny.

Spotkaliśmy się jeszcze kilka razy, on nie zawsze miał czas a ja rozpoczęłam przygodę z własnym pubem.
Rozmowy na skypie pozostały, czasem pisał smsy, pytał jak w pracy i jak mi ta moja działalność idzie.
Michalczesky cały czas wprawiał w drżenie moje serce ale ze względu na nawał obowiązków nie miałam czasu na miłosne rozterki.
Aż pewnego wieczora pan Michalczesky nawiedził mnie w pracy, za barem stał Wojtek mój barman a ja miałam zamiar iść do domu. Kiedy stanął w drzwiach serce oszalało i tylko mózg wysyłał ciche sygnały alarmowe. Żeby je zagłuszyć poprosiłam barmana o coś mocniejszego, wypiłam jednym haustem później ruszyłam w stronę drzwi i przywitałam GO z błogim uśmiechem na twarzy.
Posiedzieliśmy chwilkę razem, pogadaliśmy o głupotach i powiedział że musi iść.
Pocałunek.
Pierwszy i ostatni.
Wyszliśmy przed pub, chciałam go pożegnać a on, on bezczelnie nachylił się i pocałował mnie.
No przecież tak nie można ! krzyczało coś w mojej głowie ale cóż z tego jak w tym momencie poszłabym za nim w ogień.

Pub zamknęłam, byłam zmęczona ciągłą pracą, zaczęło mnie to przytłaczać. Był lipiec i pojawiła się okazja wyjazdu do Anglii. Pewnie gdybym wiedziała co mnie tu spotka to w życiu bym się na to nie zdecydowała, ale jak to się mówi jak byś wiedział że się przewrócisz to byś się położył.
Michał wiedział o moich planach, wspierał mnie jak zawsze.
Ponieważ wiedziałam, że pieniądze mu się przydadzą powiedziałam że jak się zadomowię w nowym miejscu to dojedzie do mnie. Język znał bardzo dobrze więc wiedziałam, że nie będzie miał problemu ze znalezieniem pracy.

17 lipiec. Lotnisko Londyn Luton. Stałam z dziećmi i czekałam na kogoś kto mnie odbierze. Niestety nikt się nie pojawił, kolega który jeszcze w moim mieście obiecywał mi cuda na kiju zwyczajnie mnie oszukał.
Byłam zdeterminowana. Obiecałam dzieciom nowe lepsze życie i słowa chciałam dotrzymać. Dojechaliśmy autobusem do Londynu, znalazłam tam polską agencję pracy ale niestety nie mieli nic dla mnie. Dziewczyna która tam na chwilkę wpadła powiedziała, że u niej w domu jest wolny pokój więc mogę się na jeden czy tam dwa dni zatrzymać dopóki nie znajdę pomocy.
Pierwsze co przyszło mi do głowy to rodzina. Napisałam do kuzyna który mieszkał w raz z żoną w Birmingham. Opisałam moją sytuację. Odpisał, że nie może mi pomóc, nie ma warunków etc.
O moich problemach dowiedzieli się znajomi w Polsce. Szybko zorganizowali pomoc. Okazało się że w mieście jakieś 2 godziny od Londynu mieszkają nasi wspólni znajomi i jeśli dam radę do nich dojechać to oni mi pomogą ze wszystkim.
Nie kłamał.
Dojechałam do nich. Po dwóch dniach miałam już pracę. Udało mi się wynająć flat bez depozytu. Michał dojechał do mnie, w ciągu następnych kilku dni. I chwała że dojechał bo mój język angielski leżał i kwiczał. Pomógł mi załatwić ubezpieczenie i uczył prostych zwrotów w języku angielskim. Jakoś się wszystko powoli układało. On znalazł dobrą pracę, ja pracowałam w hotelu, dzieci korzystały z uroków lata. I chociaż byłam strasznie zmęczona po pracy to miałam wrażenie że moje życie zmieniło się o 180 stopni.
No ale przyszedł wrzesień, Michał miał do zaliczenia poprawki i musiał wracać do Polski.
Zostałam sama z dziećmi, jednak czułam że tu jest moje miejsce. Udało mi się znaleźć szkoły dla chłopców. A sama dostałam lepszą pracę z lepszymi godzinami.
Z Michałem pisałam co dzień na gadu.
Tęskniłam za nim, latem kiedy był na miejscu w dni wolne spędzaliśmy czas nad morzem, grał z chłopcami w piłkę, naprawiał wszystko co było do naprawiania.
On też tęsknił, przyzwyczaił się do chłopców i do mnie. Nie wiem czy to już można było nazwać miłością. Bałam się.
Kiedyś napisał mi, że rozmawiał o mnie z rodzicami. Że powiedział im o mnie, rodzice wiadomość o dojrzałej kobiecie z dwójką dzieci przyjęli bardzo spokojnie. Zaakceptowali wybór Michała, powiedzieli tylko że wiążąc się ze mną bierze odpowiedzialność za dwoje dzieci.
Ten nasz kulawy związek na odległość jakoś trwał.  Czasem udało mu się przylecieć do mnie. Polował na bilety lotnicze po najniższej cenie i przylatywał na kilka dni.
Były chwile wątpliwości, bałam się że nie damy radę. Przecież jeszcze nie zrobił inżynierki a myślał już o studiach magisterskich. Cieszyłam się, że jest ambitny i nigdy nie powiedziałam mu żeby zostawił studia i przyjechał do nas.
Oczywiście całe wakacje spędzaliśmy razem, nawet w jednej pracy. No ale przychodził wrzesień i czas rozstania. Było co raz gorzej. On się jednak nie poddawał, ja mówiłam że to już koniec że nie daję rady, mam dość a on mówił że nie, że nie ma mowy, że jeszcze troszkę musimy wytrzymać.

Przyleciał w grudniu na kilka dni. Rano miałam go odwieźć na lotnisko. W końcu dorobiłam się auta, chociaż auto to zbyt wyszukane słowo. Paździocha starego który ledwo zipał.

13 grudnia.
Jechaliśmy we czwórkę. Droga na lotnisko była nieprzyjemna. Ciemno, mgliście, słaba widoczność.
Nagle przede mną pojawiło się auto. Okazało się, że stało na autostradzie bez świateł stopu. Całkiem niewidoczne.
Ostatnia myśl. Uderz swoją stroną. Uderzyłam. Chłopcy poza siniakami cali i zdrowi, Michał dzięki pasom tylko pęknięte żebra. Spojrzałam na nich i chociaż płakałam i przepraszałam że tak się stało odetchnęłam że są cali. Spojrzałam na siebie. Palce u ręki były dziwnie wykrzywione, spodnie na kolanie rozdarte, z dziury w spodniach wystawał wielki płat czegoś co okazało się moją skórą (teraz mam bliznę w kształcie NIKE). Stopa nienaturalnie obrócona, wiedziałam że przecież nie tak powinna wyglądać, nie mogłam jej wyciągnąć spomiędzy pedałów. Później dziwny szum i dźwięk karetki.
W szpitalu spędziłam 10 dni. Michał musiał lecieć do Polski, czekały go egzaminy. Dziećmi zajęła się moja znajoma.
Dzień przed Wigilią fizjoterapeutka sprawdziła czy daję radę poruszać się o kulach i stwierdziła że będę mogła wrócić do domu. Tego samego dnia do szpitala przyjechał Michał. Powiedział, że on i jego rodzice stwierdzili że nie mogę być sama na Święta i oni sobie bez niego poradzą.
Wigilia. Wszystko było przygotowane, mama Michała ugotowała wszystko co tylko na stół wigilijny można postawić. Michał przygotował resztę dań. Było wspaniale.
No ale przecież szczęście nie trwa wiecznie i przyszedł czas rozstania. Michał wrócił na uczelnie a ja zostałam z dziećmi. Chłopcy co dziennie rano szykowali mi śniadanie przed wyjściem do szkoły, ustawiali krzesła w strategicznych miejscach w domu. Dbali o mnie a ja powoli wracałam do zdrowia.
Wielkanoc znowu spędziliśmy wszyscy razem.  A latem udało mi się w Polsce poznać mamę Michała. Wspaniała kobieta. Obydwie bałyśmy się tego spotkania ale wszystko poszło super.
Lato oczywiście spędziliśmy razem a na Święta Bożego Narodzenia miałam pojechać z chłopcami do domu Michała. Pod koniec listopada Michał wpadł do Anglii na kilka dni. Pewnego wieczora kiedy grał z chłopcami w FIFE na playstation  rozległ się dźwięk telefonu. Dzwonił jego brat. Beztrosko podałam mu telefon i w jednej sekundzie widziałam jak jego świat się kończy.
Rodzicie mieli wypadek, mama zginęła na miejscu.
Nigdy nie widziałam takiej rozpaczy jak wtedy.
Okres żałoby był ciężki, Święta były bardzo smutne, a nasz związek wisiał na włosku.
Daliśmy radę.
Latem Michał obronił magisterkę i już na stałe wrócił ze mną do Anglii.
W 2013 roku zostałam jego żoną. A później pojawiły się na świecie nasze dzieci.
Czuję się szczęśliwa i spełniona.

Na koniec chciałam napisać ja do mojego związku podchodzili ludzie w pracy, znajomi wiecznie poddawali w wątpliwość wierność Michała, dogadywali mi że na pewno jak to każdy student zmienia dziewczyny jak rękawiczki i w ogóle na co mu stara baba z dwójką dzieci.
Ja w niego nie wątpiłam ale się bałam że znajdzie się młodsza piękniejsza bez bagażu doświadczeń. On mnie uspokajał.
Dopiero z czasem doszło do mnie że jego rodzice wpoili mu ważne wartości że gdy daje się słowo to nie można go nie dotrzymać a skoro ma się kogoś kto dla ciebie jest całym światem nie szuka się szczęścia gdzie indziej.
Wydaje mi się, że ludźmi często kieruje zawiść i zazdrość no bo dlaczego dojrzała kobieta z dwójką dzieci może mieć o osiem lat młodszego faceta który każdą wolną chwilę spędza w Anglii zamiast bawić się z kuplami na imprezach studenckich.

A co z Michalczeskyim? Odezwał się do mnie jakiś czas temu. Przyszło mi do głowy że o dziesięć lat za późno. 
Stracił swoją szansę a ja ja już go nie potrzebuję mam kogoś kto jest dla mnie spokojną przystanią po moim burzliwym życiu.

 

Opowieść z dreszczykiem.

Wspomniałam w jednym z wpisów, że jeszcze raz D spróbował skomplikować mi życie. Tę historię potraktujcie z przymrużeniem oka, bo właściwie nikt do końca nie wie co tak na prawdę się wydarzyło.
Kiedy w sierpniu przyjęłam oświadczyny Michała, czułam jak bym narodziła się na nowo a moje życie przybrało  jaśniejszej barwy. Pierścionek na palcu zwiastował szczęście, czułaś się kochana i potrzebna. Planowaliśmy ślub.
Pewnej nocy, było jakoś koło drugiej obudził nas straszny huk. Jakby coś runęło z sufitu na dywan. Włączyłam światło, żeby sprawdzić co się stało. Na dywanie nie było niczego co mogłoby spowodować taki hałas. Poczuliśmy się dziwnie tym bardziej, że oboje słyszeliśmy to samo. Zostawiłam włączoną lampkę i położyliśmy się spać.
Nie minęło nawet piętnaście minut jak nagle poderwałam się z łóżka, poczułam jakby ciężka pięść runęła na głowę Michała. On spocony z sercem które biło jak po maratonie siedział obok mnie.
Zapytał „czułaś to ? czyjaś ręka spadała na moją głowę…” Czułam i byłam przerażona. 
Do rana nie zmrużyliśmy oka, próbowałam żartować że to może D nie do końca pogodził się ze śmiercią i nie może znieść mojego szczęścia, ale w głębi duszy czułam że to może być prawda.
Do ślubu był już spokój, a rok później kiedy zmieniliśmy mieszkanie wydawało mi się jakby jakiś dodatkowy ciężar spadł z moich pleców.
Jakiś czas temu okazało się, że na naszym dawnym mieszkaniu mieszka koleżanka z pracy mojego męża. Opowiadała mu, że jej pies czasem szczeka bez powodu i patrzy się tylko w jeden punkt, a jej samej wydaje się, że ma w pokoju gościa który emanuje złością. Taką wielką że można ją wyczuć w powietrzu.
Mąż zaproponował jej księdza i poświęcenie mieszkania.
Nie wiem kto razem z nią „mieszka” i nigdy już się nie dowiem, być może wydaje jej się że ktoś jest w domu a może rzeczywiście ma dzikiego lokatora.

Epilog

Moja historia dobiega końca. Niektóre z wydarzeń nadal kładą się cieniem na moje teraźniejsze życie, jednak podzielenie się z Wami piekłem przez które przeszłam było dla mnie jak terapia, było też powrotem do dawnych lat, lat ciągłego upokorzenia, w kółko popełnianych błędów lat smutku i strachu. Dziś właściwie krótka historia o tym jak D odwiedził nad w Anglii, jednak zanim zacznę muszę Wam coś wyjaśnić. Przez te wszystkie lata nigdy nie powiedziałam na D złego słowa przy dzieciach. Starałam się je chronić ale też nie pozwoliłam sobie na jakieś żale przed chłopcami. W ich oczach D na pewno nie był super ojcem ale sama im tego nie mówiłam. D chyba miał chorobę dwubiegunową, kiedy rozmawiał ze mną przez telefon bądź pisał maila bym miły po czym w przeciągu kilku sekund zmieniał się w potwora. Tak samo zachowywał się w stosunku do swoich synów. Na kilka miesięcy przed wakacjami przyszedł mail w którym to D poprosił o to żeby chłopcy odwiedzili go w Polsce. Ponieważ nie miał odebranych praw rodzicielskich to nie mogłam mu zabronić spotkania z synami. Zapytałam więc chłopców czy chcą jechać do ojca.

Chcieli.

D odebrał ich z lotniska i w sumie od następnego dnia dzieci przeżywały gehennę.

Straszy syn płakał i pisał mi smsy że chce do domu. D straszył że zabierze im paszporty i nigdzie nie pojadą. Jedna wielka tragedia.

Dzieci wróciły a D na lotnisku przywitał mnie i Michała jak najlepszych przyjaciół. Jakby w jednej chwili o wszystkim zapomniał.

Minęło kilka miesięcy, aż któregoś dnia D przysłał SMS że będzie w mojej miejscowości i chciałby zobaczyć się z dziećmi. Do domu na szczęście do mojego domu nie chciał przyjechać wolał spotkanie w plenerze. Młodszy syn jechać nie chciał w ogóle starszy pojechał, jednak nawet na chwilę nie wysiadł z auta. D pytał mnie dlaczego, zapytałam tylko czy na prawdę nie wie. Po powrocie do domu dostałam smsa, treść oczywiście była dość wulgarna, chodziło tylko o to że on nie wie dlaczego syn się tak zachowuje i to pewnie moja wina. Nic nie odpisałam. Nastała cisza i spokój. W maju przyszedł SMS że D zmarł tu w Anglii.

I chociaż to źle co powiem to chociaż raz postąpił jak powinien w stosunku do mnie.

Dzieci zareagowały chłodno na tą wiadomość, jak bym im oznajmiła że jutro będzie deszcz. Miały tylko pretensje do gadziny że nie poinformowała kiedy będzie pogrzeb. Ja odetchnęłam z ulgą i w końcu mogłam żyć pełnią życia.

W sierpniu oświadczył mi się Michał, na kolanach z pięknymi różami i złotym pierścionkiem a ja płakałam ze szczęścia. 

 

 

D chyba raz dał nam znać z zaświatów że mu się nie podobają nasze plany na życie, ale to już krótka historia na następną niedzielę. 

 

 

 

 

Jak nie zobaczę to nie uwierzę.

Kiedy w listopadzie dowiedziałam się, że D będzie miał dziecko z inną kobietą nie mogłam w to uwierzyć, pomimo tego wszystkiego co mi zrobił kobieca duma gdzieś tam w środku mnie mówiła, że to niemożliwe. No ale ubrania na śmietnik mu wyniosłam, uprzednio informując go o tym że ma jakieś 15 minut na wyprowadzkę. Bezdomni mieli używanie. Pamiętam, pierwszy raz w życiu nie bałam się go, pierwszy raz postawiłam na swoim i pierwszy raz nie myślałam o tym, że sobie nie poradzę bez jego pieniędzy. Złościł się, wyzywał mówił, że nie będzie miał gdzie mieszkać a ja byłam głucha. Młodszy syn leżał w łóżeczku miał wtedy jakieś 8 miesięcy starszy poszedł z dziadkiem na spacer. D się wyprowadził a ja odetchnęłam. Kiedy moje skołatane nerwy już troszkę doszły do siebie, przyszły obawy co teraz będzie. Wiedziałam jedno, on już więcej ze mną mieszkać nie będzie. Oczywiście ojciec i babcia byli w szoku pamiętam nawet, że babcia stwierdziła, że trzeba wybaczać. Była wspaniałym człowiekiem niestety pewne sprawy pojmowała po swojemu, a z czasem życie codzienne mieszało jej się z serialami które oglądała w telewizji. D jak już zrozumiał, że powrotu nie ma, to oczywiście zaczął straszyć. Pieniędzy mi nie da, a nawet jak go o alimenty pozwę to za dużo nie dostanę etc. Przez pierwsze tygodnie przywoził nam zakupy, no ale to nie bardzo mi pasowało bo nadal w dużym stopniu byłam uzależniona od niego. Sprawa rozwiązała się sama, na wysokości zadania stanął jego ojciec, człowiek ekscentryczny, żyjący w swoim świecie, artysta malarz. Powiedział, że finansowo on będzie nas wspierał. I rzeczywiście to robił. D oczywiście o tym nie wiedział i był święcie przekonany, że bez jego pomocy stoczę się na samo dno. No ale wiecie, że jak już coś zaczyna się układać to po cichu skrada się jakieś nieszczęście, w moim przypadku było to podejrzenie zapalenia opon mózgowych. Rano bolała mnie głowa, później doszły inne objawy. Wylądowałam w szpitalu, tam punkcja i na oddział zakaźny. Na szczęście zapalenie okazało się „tylko” paskudną anginą. Na oddziale jednak musiałam kilka dni zostać. Dziećmi zajęli się babcia i ojciec. 
Byłam zszokowana kiedy w drzwiach mojej izolatki stanął D. pomyślałam sobie, że może jakieś ludzkie odruchy do niego wróciły, może jednak troszkę się przejmuje moim zdrowiem, no ale nie w sumie nawet mnie nie zaskoczył za bardzo swoim zachowaniem. Podszedł do łóżka, wyciągnął jakiś pomięty kawałek gazety i pokazuje mi zdjęcie noworodka. O zobacz córka mi się urodziła… pod zdjęciem było napisane imię dziewczynki i pierwsza literka nazwiska. Wszystko się zgadzało. Pogratulowałam mu i powiedziałam, że lepiej by było jak by sobie już poszedł. Czułam pustkę, nie płakałam, nie wiedziałam co mam o tym myśleć. Nie było mi przykro, ani smutno. Chyba w tym momencie jakiś rozdział mojego życia się zamkną. Przynajmniej wtedy tak mi się wydawało.
Wyszłam ze szpitala i jakoś to moje życie się toczyło. Nie było źle, powoli zaczynałam oddychać pełną piersią. Niestety czasem D przypominał sobie o tym, że jeszcze jestem jego żoną i to daje mu prawo do odwiedzin o różnych porach dnia i nocy. Pisałam już o tym, że dla niego drzwi naszego domu były otwarte i to nie za moim pozwoleniem. W grudniu rok po jego wyprowadzce odbyła się sprawa rozwodowa, nie miał za wiele do powiedzenia bo sędzina nie specjalnie przychylnym okiem  spoglądała  na łysego faceta który ma problem z wysławianiem się bez wulgaryzmów. 
Jakoś poszło. A pewnego dnia D wszedł do mnie do domu ze swoją córką, postawił mi to dziecko w korytarzu i wyszedł…
Później napisał smsa, że nie ma co z nią zrobić a ja mogę się dzieckiem zająć.
Przez chwilę nie wiedziałam co mam zrobić. Targały mną różne uczucia,  przecież to dziecko to owoc zdrady D ale z drugiej strony ta mała nic nie rozumiała. Rozebrałam ją i wzięłam do pokoju, nie nienawidziłam tego dziecka ale też nie chciałam się nią zajmować. A to dziecko… podchodziło do mnie, dotykało małymi rączkami po twarzy i próbowało całować. Nic nierozumiejąca istota której nie miałam serca odepchnąć od siebie. 
Taki numer odwalił mi D jeszcze kilka razy i wiecie że najbardziej przykre było dla mnie to, że tym dzieckiem najbardziej zachwycał się mój ojciec. O jaka piękna dziewczynka, o jaka śliczna… a ja go w tym momencie chciałam trzasnąć czymś ciężkim żeby się opamiętał. Kiedy D. ponownie chciał mi zostawić „podrzutka” zagroziłam że albo zgłoszę na policję porzucenie dziecka albo zawiozę ją na izbę dziecka i powiem że sama błąkała się po ulicy. Chyba mi uwierzył  bo małą zabrał i skończyła się moja praca darmowej opiekunki.
Kilka dni temu rozmawiałam z moim ojcem przez telefon w pewnym momencie wypalił, a wiesz że córka D chodzi do liceum gdzie ja pracowałem ? Ojciec  był tam konserwatorem. Powiedziałam, że nie wiem że nie interesuje mnie to dziecko. A ojciec dalej muszę ją kiedyś zobaczyć ona się nazywa […]. Tato zrozum to dziecko w ogóle mnie nie obchodzi.
Nie zrozumiał.

Ojciec.

Kiedy rodzicie rozwiedli się, ja zostałam przy ojcu, chociaż raczej trzeba by było napisać że przy babci i to właściwie dzięki niej jakoś to moje życie się toczyło.
Tatuś za wychowywanie mnie brał się zazwyczaj wtedy kiedy we krwi szalały procenty, różnie to się kończyło ale z czasem nauczyłam się, że bez względu na porę dnia kiedy on wraca do domu niekoniecznie trzeźwy to ja już śpię.  Czasem w domu imprezy trwały do białego rana a babcia zamiast wyrzucić wszystkich na zbity pysk to jeszcze kanapeczki im donosiła. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć jej zachowania i chociaż minął już szmat czasu to nadal tego nie rozumiem.
Ojciec lubił kobiety a kobiety lubiły jego, różnego rodzaju były te panie no ale cóż poradzić. Pewnego dnia przyprowadził Grażynkę. Grażynka na początku była miła, nawet jej męska uroda mnie nie przerażała. Miałam wtedy siedem lat i bardzo pragnęłam mieć mamę. Grażynka miała syna, rok starszego ode mnie. Jego też polubiłam. Po kilku miesiącach okazało się, że Grażyna zamieszka z nami. Oj szybko odechciało mi się nowej rodziny, mamy i całej reszty. Pokój taki największy przedzielono meblami na pół. Synek Grażyny dostał piękną jasną część a ja plecy od szaf kilka półek i ciemną stronę pokoju. Sielanka szybko się skończyła.
Grażyna była księgową, w domu trzymała jakieś rulony z drobnymi pieniędzmi i kiedyś jej coś tam z tych ruloników zginęło. Podejrzenie oczywiście padło na mnie. Do dziś pamiętam upokorzenie jakiego wtedy doznałam.
Musiało być zimno bo ojciec kazał mi się myć w misce w pokoju, więc stałam w tej misce ja już prawie ośmiolatka a ojciec siedział koło mnie i pytał
Brałaś pieniądze ?
Nie brałam
I klaps na tyłek (wcale nie lekki)
Brałaś pieniądze
Nie
i następny klaps
Po którymś razie już tak mnie bolało, że się przyznałam, dostałam jeszcze większe lanie.
A Grażyna i jej synek no cóż byli bardzo zadowoleni z siebie i nawet jak po pewnym czasie pieniądze jakimś cudem się znalazły to nikt nawet nie powiedział mi przepraszam.
Grażyna urodziła mojemu ojcu syna. Jednak sprawy pomiędzy nią a moim ojcem nie toczyły się zbyt dobrze i pewnego dnia kiedy nikogo nie było w domu zabrała swój dobytek i się wyprowadziła.
Pamiętam ten dzień bardzo dobrze, wróciłam ze szkoły weszłam do pokoju a tam pusto. Została tylko moja jedna półka na książki. Chyba nie było wtedy na świecie szczęśliwszego dziecka ode mnie.
Ojciec nadal był pies na baby. Była Hanka druga Grażyna, Baśka… ile innych nie wiem.
W miedzy czasie były imprezy i jakoś to życie się toczyło.
W ojcu wsparcia nigdy nie miałam, o wychowaniu pojęcia nie miał nie wiedział jakie potrzeby ma dorastająca córka.
W rodzinie za to byłam czarną owcą, można było się ze mnie wyśmiewać. A że ubrania za małe, że mi szkole nie idzie, że znowu się czymś oblałam, fleja ze mnie i brudas. Później doszły przytyki odnośnie koleżanek i kolegów. A z nimi to nie powinnam się spotykać a gdzie się szwendam i dlaczego nie robię tego co powinnam robić. Co to było nie wiem, być może miałam ślęczeć nad lekcjami których nie rozumiałam, albo podstawiać pod nos jedzenie pijanym kumplom mojego ojca?
Leginnsy.
A właściwe nie leginnsy a opływówki. Takie śliskie. Od nich wszystko się zaczęło. Było lato, gorąco.  Ja jak takie ciele podążałam wszędzie za moją kuzynką, ona była jak kot zawsze spadała na cztery łapy za to mi się zawsze obrywało rykoszetem.
Namówiła mnie na jakąś eskapadę do dzielnicy gdzie mieszkali nasz wujek z ciotką a gdzie też poznała jakiś nowych znajomych. Zazwyczaj spotkania ze znajomymi odbywały się gdzieś w piwnicach, klubach takich nowo wybudowanych budynków. W pewnym momencie okazało się że ktoś wepchną mnie za drzwi takiej piwnicy, niestety nie samą. Ze mną razem wpadło tam kilku chłopaków. Za to za drzwiami została kuzynka i reszta ekipy, było słychać śmiechy. Byłam przerażona i nie było mi do śmiechu. Chłopcy którzy zostali zamknięci ze mną w tej piwnicy mieli  nie fajne plany. Próbowali zdjąć mi biustonosz, łapali za piersi, szarpali ubranie. Płakałam. Prosiłam żeby ktoś otworzył drzwi, żeby przestali. Nie wiem ile to  trwało ale, w pewnym momencie wpadła do piwnicy moja ciotka i pierwsze co zrobiła to strzeliła mnie w twarz za moje zachowanie. Jakby to była moja wina, że to mnie tam zamknęli. Kuzynce nikt nic nie powiedział a ja upokorzona i zapłakana wracałam sama do domu.
Kiedy ojciec o wszystkim się dowiedział, zaprowadził mnie na policję, musiałam wszystko opowiedzieć, później jeszcze jeździliśmy z policją do tych dzieciaków. Sprawę chyba umorzono.
Kiedy byliśmy w domu ojciec zajrzał do mojego pokoju i pamiętam jak dziś powiedział – zachowałaś się jak szmata.
Później dorzucił, że to wszystko przez te obcisłe gacie na tyłku.
Te słowa zapamiętam do końca życia.
Po jakimś czasie to wydarzenie poszło w niepamięć.
Kiedy poznałam D. to nawet chwilę tatuś się nie zastanawiał czy to dobry dla mnie wybór czy może jednak trzeba uważać na tego chłopaka.
A później co by się nie działo w domu on stawał po stronie D. zawsze i wszędzie bo nie każdy ma tak super zięcia.
Teraz ojciec już dobiega do siedemdziesiątki, wielu spraw nie pamięta albo nie chce pamiętać. Mieszkamy daleko od siebie i nie ma sensu rozgrzebywać starych ran.
Jedynie jak jest u mnie to stanowczo zabraniam podnoszenia głosu na moje dzieci i strofowania ich za wszystkie dziecięce wybryki.   

 

Sznur.

D miał jakąś niezrozumiałą przyjemność w zadręczaniu mnie. Czasem od tego zaczynał dzień. Pytał ile razy go zdradziłam, a czy było mi dobrze albo z kim go zdradziłam. Nigdy go nie zdradziłam. W sumie nawet nie przyszło mi to nigdy do głowy ale on wiedział swoje. Nie wiem i już się nie dowiem co nim kierowało, ale nawet w obcych ludziach widział potencjalnych kandydatów dla moich cielesnych uciech. Czasem dręczył inaczej, opowiadał o swoich podbojach i mówił że żadnej nie dorównam. To akurat za bardzo mnie nie ruszało, czasem tylko czułam lekkie ukłucie w sercu. Innym razem dzwonił do mnie i straszył, mówił że on wie i jak wróci do domu to sobie pogadamy. Bałam się bo nigdy nie wiedziałam co mu do głowy strzeli. Najgorzej było jak się w domu w chemika bawił z kolegą i rozsypywali wg nich białe złoto wg mnie najgorsze gówno, do małych woreczków foliowych. Nie mogłam nic mu zrobić, nigdzie zadzwonić bo wiedziałam że źle bym skończyła. kiedyś zebrało mu się na żarty i dosypał mi tego świństwa do herbaty. skutki były opłakane. nienawidziłam go, bałam się i czułam się bezsilna, a ten stan pogłębiał się z dnia na dzień. Pewnego popołudnia kiedy byliśmy sami zebrało mu się na amory, protestowałam… siadł na łóżku uderzył mnie w twarz i zapytał czy wolę robić to z innymi. Płakałam, chyba ze sto razy powtarzałam, że nie mam nikogo innego, nie słuchał. Raz po raz w kółko pytał kim on jest, kiedy się spotykamy, gdzie to robimy. A ja w pewnym momencie zamilkłam, wiedziałam już czego chcę. D wyszedł do kuchni/łazienki, wzięłam linkę mocną i grubą zaczepiłam na haku, mieliśmy takie ozdobne karnisze pewnie jeszcze przedwojenne bo się solidnie trzymały, sznur owinęłam wokół szyi i zsunęłam się z biurka. Ciemność… ktoś chwycił mnie za nogi i trzymał. D wszedł w momencie kiedy zawisłam na sznurku. Uratował mnie, tylko po to żeby za pół godziny wyzywać od wariatek. Nienawidziłam go jeszcze bardziej. Kiedy wyszedł z domu chciałam wrócić w tą ciemność która mnie otoczyła, ale nawet na to nie miałam siły. Czy myślałam wtedy o dziecku które mieliśmy? Niestety nawet przez sekundę nie pomyślałam co się z nim stanie. W tym momencie byłam najgorszą matką na świecie, ale chciałam tylko jednego. Chciałam uwolnić się od wszystkiego co było związane z D a z nim był związany mój cały świat. 

Ogólnie o życiu.

Czasem myślę, że moje życie to taki niskobudżetowy wyciskacz łez z happy endem. Bo właściwie patrząc na wszystko z boku tak mogłoby to wyglądać. Wszystko zaczyna się w dniu moich narodzin. Matka zostawia mnie na miesiąc w szpitalu, ze szpitala mnie odbiera ojciec. Ona nie ma czasu. Okres niemowlęctwa znam tylko z opowiadań, ale podobno rodzice podrzucali mnie babci albo cioci a sami sobie na wczasy jeździli. Jako czterolatka zaczynam więcej rozumieć, a właściwie rozumieć to że jestem dzieckiem drugiej kategorii. Nawet koleżanki z podwórka nie bardzo chciały się ze mną bawić. Dlaczego ? Bo moi rodzice to alkoholicy. Pewnie nie tylko moi ale jeszcze jak facet/ojciec pił to jakoś to było ale jak już obydwoje rodzice pili to lipka. Zaczęło dochodzić do rękoczynów. Do dziś pamiętam ponacinaną nożem klatkę piersiową ojca i ogromny nóż leżący na progu drzwi. A później krzyk matki „Halinka biegnij po ciocię Krysię”  ciociami zazwyczaj były koleżanki do kieliszka. Takie awantury były na porządku dziennym. Jakiś czas później, przełom w moim a właściwie w życiu rodziców – rozwód. Nie wiem po co ciągnęli mnie do sądu ale pomimo moich 4-5 lat pamiętam jak dziś, że siedziałam przed wejściem na salę sądową i z za szklanych drzwi słyszałam ich kłótnię. Nie wiem o co się kłócili, ale wiem że było mi strasznie smutno. Nie bardzo pamiętam moment wyprowadzki matki, ale pamiętam jak kilka razy mnie odwiedziła. Resztę można doczytać w historii o mamie.
Przedszkole/ zerówka minęło jako tako. Za to w szkole i dzieci i nauczyciele dali mi popalić. Dzieci bo byłam gorzej ubrana, bo nie miałam mamy – uwierzcie mi, że to jest super powód żeby się nad kimś poznęcać. Nauczyciele bo chyba musieli mieć kozła ofiarnego. Do dziś pamiętam zajęcia z techniki i to jak mnie nauczycielka od chamek nawyzywała za to że miałam nieestetycznie zeszyt prowadzony. Nie omieszkała też przy całej kasie powiedzieć, że skoro mój zeszyt wygląda jak wygląda to w domu pewnie mam jeszcze gorzej. Oj dzieci szybko podłapały następny powód do kpin i wyzwisk. Okres szkoły podstawowej to upadki i wzloty. Później szkoła zawodowa, bo przecież w domu powiedzieli, że w średniej nie dam rady. W między czasie poznałam D.  Kurde gdybym nie dała się koleżankom na spacer namówić to był tego psychopaty z kolegami na rowerze nie spotkała. A to było tak: piątek popołudnie, wpadły do mnie koleżanki, poplotkowałyśmy no i czas się rozejść, to laski mówią żeby je odprowadzić na tramwaj. Ok wzięłam psa i idziemy, a z naprzeciwka jedzie dwóch kolesi rowerami. Zatrzymali się i zagadują, ponieważ ja niespecjalnie byłam za tym żeby z nimi gadać to się odwróciłam i chciałam iść ale koleżanka mnie chwyciła za rękę i przytrzymała. Głupia byłam strasznie bo gdybym wtedy tyłek ruszyła to oszczędziłabym sobie wielu zmartwień, no ale też nie miałabym tak cudownych dzieci. To to stoję jak takie ciele, a one z chłopakami gadają w tu mi za chwilę w rękę wpada numer telefonu do D. i rozmowa że jakieś ognisko będzie, że z koleżankami nas zapraszają. Wzięłam ten numer i gdzieś schowałam.  W domu telefonu nie miałam, w tamtych czasach to jeszcze był luksus na który nas nie było stać, z resztą priorytetem były % a nie wygody. W tygodniu po szkole, poszłam do koleżanki a ta niestety ten telefon miała i namówiła mnie żebym zadzwoniła do D. No a dalej się już potoczyło. Ognisko, wyjazd do Włoch, ciąża i szereg nieszczęść. No i właściwie z poznaniem D rozpoczął się następny etap mojego lichego życia. Poznaliście już wiele historii z tego etapu. O tym jak mnie traktował, jak przystawiał pistolet do  głowy i groził że zabije, o ciąży którą straciłam. O próbie odebrania mi praw rodzicielskich. I chociaż nasze małżeństwo skończyło się dość szybko to historii jeszcze kilka zostało. O mojej próbie samobójczej, o naszym ślubie bez gości, o tym jak mi do pilnowania dziecko swoje D zostawiał. O tym jak się dzieckiem pochwalił.
Będzie jeszcze wpis – Ojciec.  On też zasługuje na osobne traktowanie.  
I tak to te życie jak kiepski film się toczy, ale w każdym filmie jest przełom. Przełomem w moim życiu jest jeden krótki sms „ D nie żyje, Gadzina” i moja reakcja. Nigdy w życiu tak nie płakałam, bo płakałam ze szczęścia, ale płakałam dlatego też że życzyłam mu tej śmierci codziennie, płakałam bo miałam wyrzuty sumienia, tyle uczuć kłębiło się w moim sercu i tyle myśli w mojej głowie. Michał był przy mnie, rozumiał. Nic nie mówił, wiedział że nie płaczę nad D tylko nad sobą samą. No i zostanie happy end. Oświadczyny, piękny ślub. Ale będzie jeszcze mały epizod z D z zaświatów.
W filmie nie może zabraknąć historii o tym jak się poznaliśmy z Michałem i jak nowa miłość się rozwijała. Ta miłość czekała, była wystawiana na próby. Ja wpadłam w kłopoty, o nich też napiszę, to będzie trudne ale nawet wtedy Michał był przy mnie. Teraz moje życie to sielanka. Jestem szczęśliwą, spełnioną kobietą. Mam jeszcze tylko jedno marznie, chciałabym mieć psa no ale przecież trzeba dążyć do realizacji marzeń . Więc teraz tego czworonoga potrzeba mi do pełni szczęścia.

Rzeźnia

Początek stycznia, mroźny poranek. Czułam się średnio, głowa mnie bolała a w klatce piersiowej czułam nieprzyjemny ucisk. Poszłam po śniadanie, syn jeszcze spał. Z D sprawy układały się wyjątkowo dobrze, chyba udzielił się nam nastrój noworoczny. Nawet święta minęły jako tako.
Zrobiłam dla nas śniadanie ale już nie dałam rady zanieść go do pokoju, ciemno mi się zrobiło przed oczami i klapnęłam na tyłek po środku kuchni. D się przejął i pojechaliśmy do lekarza. Pan doktor wystawił diagnozę – jakieś zapalenie płuc czy inne cudo. Gentamycynę i biofuroksyn  domięśniowo przepisał i wio do domu.  Pierwsze kilka zastrzyków zrobiła mi ciocia D, dyplomowana położna, więc nie było aż tak źle, no ale w końcu D przestało się chcieć mnie wozić do cioteczki i sama brnęłam przez śnieg i mroźne powietrze do kliniki na zastrzyk. Wyobraźcie sobie jaki straszny ból rozrywa klatkę piersiową kiedy takie powietrze dostanie się do wewnątrz. No i po pierwszej wizycie w klinice na zastrzyku a właściwie zastrzykach, na widok igły czuję  spory dyskomfort. No ale zapalenie płuc przeszło, zima też a mi się codziennie rano zaczęło robić niedobrze. Test ciążowy pozytywny, radość taka średnia. Pewnie zastanawiacie się, jakim cudem zaszłam w ciąże z tym psycholem. No przecież obowiązków małżeńskich odmawiać nie można, a że silny facet z niego był to nie było sensu walczyć. Z ciążą się oswoiłam, nawet wpadł mi do głowy niedorzeczny pomysł, że nasze relacje z D się poprawią.

Niestety nie było mi dane się o tym przekonać.

Koniec marca, obudził mnie dziwny ból w podbrzuszu i wilgoć na udach. Odchyliłam kołdrę a moim oczom ukazało się prześcieradło całe umazane w czarnej mazi. Zadzwoniłam do D.  Zawiózł mnie do szpitala i zostawił samą. Najpierw badanie ginekologiczne, do dziś pamiętam rękę lekarza umazaną od krwi i całej reszty, mówiącego „ciąża martwa”. Pękło mi serce, a przynajmniej tak mi się wydawało. Myślałam, że położą mnie na oddziale, dadzą jakieś leki, niestety plan był inny. Lekarz powiedział, że mogę zejść z fotela ale jeszcze dla pewności pójdziemy na USG. Poszliśmy, szłam za lekarzem przez pół szpitala, nie dostałam nic do podłożenia sobie żeby mi po nogach nie ciekło, po prostu szłam a za mną kapała krew. Dotarliśmy pod gabinet usg, obok był jakiś remont, pełno drabin, rusztowań i robotników. Lekarz powiedział, że mam zaczekać przed gabinetem. Czekałam, trwało to około 10 minut ale dla mnie to była cała wieczność. Po nogach mi ciekło, czułam się zawstydzona, załamana i obolała, robotnicy odwracali twarze, pewnie czuli się tak samo niekomfortowo jak ja. W końcu zostałam poproszona do gabinetu. Ciąża rzeczywiście okazała  się martwa a ja znowu człapałam przez szpitalne korytarze na zabieg.
Po wszystkim, leżałam na patologii ciąży z kobietami które oczekiwały narodzin swoich dzieci, leżałam z głową odwróconą do ściany, tak przeleżałam resztę dnia. Wieczorem przyjechał D z Gadziną i naszym synem, a następnego dnia wróciłam do domu. Po wizycie u ginekologa dowiedziałam się, że prawdopodobnie leki które brałam przy zapaleniu płuc miały wpływ na dalsze losy ciąży.
Dowiedziałam się też  innej rzeczy.

Mój rezolutny synek wracając ze szpitala, a właściwie będąc jeszcze w szpitalnej windzie, ze swoją babcią dalej zwaną gadziną nie omieszkał powiedzieć  do niej, ku uciesze gawiedzi „babcia a ty wiesz, że tata to dziwki wozi ?”
Cóż powiedział prawdę ��

Macierzyństwo.

Kojarzycie te reklamy chusteczek, pieluch i innych rzeczy dla dzieci, piękne uśmiechnięte mamusie czekające na narodziny dziecka z ich Twarzy bije radość.

Ja pomimo młodego wieku też bardzo cieszyłam się że będę mieć dziecko. I chociaż sporą część ciąży spędziłam na oddziale patologii ciąży to i na mojej twarzy widać było radość.

Mieszkałam z D u teściowej, a ona dawała nieźle popalić i to prawie codziennie, wyobraźcie sobie że w ciągu dnia  w dobrym humorze kładła się na drzemkę, a jak się budziła to wstępowała w nią furia, no i myślę że miała we mnie osobę nad którą można było się pastwić do woli.

Przyszedł czas rozwiązania, syna urodziłam bez problemu. Ale niestety sama dostałam jakiejś infekcji nerek i mój czas pobytu w szpitalu troszkę się przedłużył. Teściowa  chyba rada temu była bo wpadła sama w wir zakupów noworodkowych no może nie sama ale z synkiem. Kupili wózek, koce, pieluchy tetrowe, pamiętam jak dziś 50 sztuk, no i sporo ubrań. Kiedy wróciłam do domu, radość prysła jak bańka mydlana. Wózek jeszcze ok, ale koce – różowe dla chłopca, teściowa bardzo dobrze wiedziała, że nie znoszę różu, sama nic w tym kolorze nigdy nie nosiłam i tym bardziej syna w takie kolory bym nie ubrała. A różu poza kocami było sporo. Przykro mi było, że to nie ja zrobiłam wyprawkę dla mojego pierwszego dziecka, że nie miałam szansy na wybranie wózka czy też innych rzeczy.

No i się zaczęło…

Jeszcze tego samego dnia, nie dane było mi odpocząć. W zlewie czekała góra naczyń które musiałam pozmywać, w między czasie pod czujnym okiem G (teściowej) zajmowałam się synem. Ale wszystko było nie tak, źle go trzymam, źle przystawiam do piersi, pieluchy tylko tetrowe, on się nie najada, dlaczego on płacze, a czy wiem jak dziecku uszy czyścić, oczy przecierać, tyłek wycierać ? No nie wiem do końca a to moje pierwsze dziecko, ale zamiast pomocy była złość i szyderstwa. Pomiędzy zajmowaniem się dzieckiem, musiałam jeszcze gotować obiad i sprzątać, no i nie wytrzymałam. Kilka dni później wieczorem, kiedy mały bardzo płakał a ja przykładałam go do moich obolałych piersi Gadzina wlazła do pokoju i zaczęła następny wywód o tym jak się nie nadaję na matkę i jak wszystko robię źle i nawet pokarm mam gówniany. Przyszło załamanie… spojrzałam na moje ręce, pozdzierane palce do krwi od ręcznie pranych a właściwie szorowanych pieluch, na płaczące dziecko przez które mam tyle problemów, niestety tak pomyślałam w tym momencie o dziecku, na furiatkę która zamiast pomóc to cały czas ma o coś pretensję, oczy zaszły mi łzami, nie miałam siły. Odłożyłam syna do łóżeczka i wyszłam z domu. Nie chciałam tam wracać, nie myślałam o dziecku które tam zostało, w tym momencie czułam tylko rozpacz. Krążyłam po mieście, nawet nie wiem jak długo aż dotarłam do swojego rodzinnego domu. Przejęli mnie w kuchni, trochę jak obcą osobę i jasno dali do zrozumienia że nie ma tam dla mnie miejsca, że mój pokój zajął kuzyn z żoną i dzieckiem. Przyszedł D, namawiał na powrót do „domu”, mówił że syn za mną tęskni, że płacze. To chyba sprawiło że wróciłam. Jednak nie po to żeby cieszyć się macierzyństwem, a po to żeby usłyszeć że jeśli chcę syna porzucić to mam podpisać odpowiednie papiery i mogę iść sobie gdzie chcę. Powiedziałam tylko po cichu, że nic nie podpiszę.
Ponieważ nie miałam nic do powiedzenia odnośnie własnego dziecka to od tego wieczora syn był już na mleku modyfikowanym a ja miałam wyrzuty sumienia że nawet mój pokarm jest nieodpowiedni dla niego. Wcale nie było lepiej ale zaciskałam zęby i jakoś żyłam. Palce nadal miałam pozdzierane do krwi od prania pieluch,  do godziny 15 starałam się zrobić wszystko w domu na błysk, o 15 wracała Gadzina i reszta dnia zależała od jej humoru. Najgorsze były weekendy, bo wtedy wszyscy byli w domu.
Wytrzymałam trzy lata z nią w jednym domu, pewnie byłoby dłużej ale wpływ na to miały  wydarzenia które już opisywałam. D znalazł sobie pierwszą kochankę, a pokój w moim rodzinnym domu został zwolniony. Uciekłam, tym razem już z synkiem.    

Zaprojektuj witrynę taką jak ta za pomocą WordPress.com
Rozpocznij